Idea stworzenia serwisu prowadzonego przez dziennikarzy i wolontariuszy, skupiających się na zdobywaniu informacji, weryfikowaniu ich i tworzeniu materiałów, co do rzetelności których nie będzie można mieć zastrzeżeń, brzmi świetnie. Choć od razu zapala mi się czerwona lampka wskazująca, czy nie mamy przypadkiem do czynienia z utopijną wizją?
Z jednej strony pomysł powstania i sposób funkcjonowania Wikitribune tak właśnie bym określił. Z drugiej jednak, kiedy czytam o tym projekcie, widzę Jimmy’ego Walesa. To on współtworzył Wikipedię, której na początku wielu nie dawało szans na przetrwanie. Nie mieli racji.
Podobnie jest w przypadku najnowszego projektu Amerykanina, który wiele osób krytykuje, a kolejni, choć nie brakuje też pozytywnych komentarzy, skazuje ten pomysł na porażkę.
Realna siła czy slogan?
Czytałem sporo opinii “ludzi z branży” na temat Wikitribune i najbliżej mi do słów, które wypowiedział Mark Miller, znany ekonomik i stypendysta Instytutu Poyntera. Jego zdaniem projekt Walesa maszeruje ze sztandarem z napisem “fake news” wyłącznie w celach marketingowych.
Strategia działania Wikitribune ma się opierać na tzw. User Generated Content (UGC), a więc na treści współtworzonej przez społeczność, weryfikowanej jednak przez grupę doświadczonych dziennikarzy (na początku kilkunastoosobową), którzy mieliby odpowiadać za wiarygodność tworzonych przez użytkowników treści. Coś na wzór Wikipedii.
I tutaj warto zadać pytanie, czy przy takim modelu działania serwis ma szansę się obronić? Doskonale wiemy, że Wiki nie jest wolna od błędów i niesprawdzonych informacji, a osoby chcące sprostować fake’owe treści, które ich dotyczą, często spotykają się z wieloma trudnościami związanymi z… procesem weryfikacyjnym.
Trudno w tym momencie przewidzieć, jak sytuacja będzie wyglądać w przypadku Wikitribune. Sądzę, że na prawidłowe funkcjonowanie serwisu duży wpływ może mieć zachowanie proporcji między liczbą tworzonych treści a odpowiednio długim czasem poświęconym przez dziennikarzy na weryfikowanie wiadomości i sprawdzanie źródeł. Jeśli ten schemat zacznie szwankować, obawiam się, że serwis Walesa może wpaść w błędne koło, którego efektem mogą być błędy w tworzonych przez zespół artykułach. Wtedy bardzo trudno będzie obronić twórcy dobre imię serwisu, skoro już na początku mottem przewodnim było wypowiedzenie wojny fake newsom.
A co jeśli Wikitribune nie przetrwa?
Złośliwi będą mogli odtrąbić zwycięstwo i powiedzieć, że utopijne marzenia o pokonaniu fali fałszywych wiadomości można schować między bajki. Ja stanę wtedy po drugiej stronie i stwierdzę, że choć trzymałem kciuki za powodzenie projektu, to niespecjalnie się martwię, bo każdy wynalazek wymaga eksperymentów.
Powstanie serwisów typu Wikitribune niesie za sobą ogromne ryzyko, ale też nadzieję. Jeśli zaczną upadać, wiele będzie zależało od osób, które zdecydują się wyciągnąć wnioski, a zdobytą wiedzę przekuć w atut przy tworzeniu kolejnego modelu mogącego powstrzymać ataki twórców fake newsów.
W końcu się uda. Musi, prawda?